Recenzje książek

Trudna podróż Chrisa Robinsona do Japonii w poszukiwaniu animacji



W 2006 roku Chris Robinson, kanadyjski znawca animacji niezależnej, otrzymał od Fundacji Japońskiej szansę uczestnictwa w programie rezydencyjnym. Dwutygodniowy wyjazd obejmował pomoc tłumacza, eskortę i pokrycie wszystkich wydatków. Temat i zakres badań oraz trasa podróży były dowolne. Całość składała się na propozycję, której odmówić nie sposób. Tydzień po Świętach Bożego Narodzenia Robinsona dotknęła jednak osobista tragedia – nagła śmierć brata Barry’ego na atak serca. Pomimo to, Kanadyjczyk zdecydował się na wyjazd i eksplorację japońskiego środowiska animacji tworzonej poza wielkimi studiami filmowymi. Niestety, wydarzenie z życia osobistego wywarło silny wpływ na wywiady przeprowadzone z artystami, które – zdaniem samego autora - „nie wyszły zbyt dobrze”. Uznał, że musi zweryfikować standardowe podejście, zakładające sztywny podział na rozdziały. W nich autorzy omawiali sylwetki poszczególnych artystów – ich biografie, inspiracje, kolejne dzieła. Powstawały w ten sposób rodzaje przewodników, które każdy z przyszłych czytelników choć raz trzymał w rękach i zapewne zdążył się znudzić przewidywalną formułą. Robinson postanowił, że złamie wszystkie reguły i zobaczy, jaki to przyniesie efekt.

Trzeba jednak przyznać, że on sam w tradycyjnym duchu przygotował niezwykle udaną pracę „Animators Unearthed: A Guide to the Best of Contemporary Animation”, której data wydania poprzedzała książkę o japońskiej animacji zaledwie o pół roku. Eksperyment zrealizowany w „Japanese Animation: Time out of Mind”, podjęty nad stylem i budową spowodował, że struktura uległa zatarciu na miejscach styku swych części składowych, a opisy swobodnie po sobie następują, za każdym razem wprawiając czytelnika w zakłopotanie i poczucie zagubienia – musi on zaakceptować, że znalazł się poza logiką przyczyno-skutkową, w odcinku czasu, w którym emocje pisarskie autora biorą górę nad zdolnością badacza do syntezy.

W pisanym pod wpływem emocji anty-przewodniku po świecie niezależnej japońskiej animacji Robinson odwołuje się do tradycji impresyjnej krytyki dziewiętnastowiecznej, znanej z ówczesnych prac historyków sztuki i literatury. Wpływ ten autor wyraża zresztą eksplicytnie we wstępie, przywołując autorytet swojego kolegi i przytaczając jego wypowiedź, za pośrednictwem której otrzymujemy objaśnienie historycznej genezy przyjętej w pracy formy. Pozwala to Robinsonowi na symulację ignorancji – rodzaj narzuconej samemu sobie, wtórnej naiwności. Doskonale znana mu metoda scholarska ustępuje miejsca czemuś, czego on sam nie chce definiować. Pułapka zastawiona na wstępie stawia przed czytelnikiem wyzwanie – musi zastanowić się, czy informacje zawarte w pracy są godne zaufania – być może autor celowo wprowadza go w błąd? Bierna lektura książki może okazać się też niewystarczająca, gdyż luźne uwagi domagają się od nas uporządkowania – procesu, który towarzyszy w trakcie całej przygody z książką. Kontakt z pracą Robinsona jest sporym wyzwaniem także z innych powodów.

Swoją książkę autor podzielił kolejno na część poświęconą najnowszej animacji niezależnej („Tokyo Now”), ojcom współczesnej formy („Tokyo Godfathers”), wyłączając osobno przypadek twórczości małżeństwa Renzo i Sayoko Kinoshirów, by przejść następnie do rozdziału o pionierach animacji w Japonii („Kyoto”) i zamknąć pracę szkicem poświęconym Kojiemu Yamamurze, którego twórczość jest rodzajem pomostu, łączącego przeszłość filmu rysunkowego i rzeczywistość współczesnych realiów. Całość poprzedza szkic historyczny stworzony wspólnie z Nobuakim Doi, współzałożycielem firmy Calf. Logika chronologii ustępuje tu miejsca emocjonalnemu porządkowi. O ile najmłodsi twórcy są bliscy Robinsonowi, a ich dzieła absorbują go w zauważalny sposób, o tyle w późniejszych częściach atmosfera stopniowo opada, by w „Kyoto” sięgnąć temperatur ujemnych. Wraz ze zmianą natężenia emocjonalnego zmienia się również język opisu i rodzaj struktury – bezładne i impresyjne uwagi stopniowo ustępują miejsca coraz bardziej uporządkowanym i stonowanym refleksjom, ujętym w silniejsze karby porządkującego rozumu. Czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak przyjąć subiektywną perspektywę za własną, ze wszystkimi jej wadami.

W rozdziale poświęconym animacji najnowszej niezwykle trudno jest wyodrębnić ogólną refleksję autora nad danym animatorem od swobodnych zapisków na temat jego dzieł. Części składowe opisu zlewają się tu w strumień impresyjnych wspomnień z seansów i urywków wywiadów. Zwłaszcza te ostatnie są trudne w lekturze, gdyż wypowiedzi artystów czasem nie są wyodrębnione z głównego tekstu i nie zawsze wiemy, kto przemawia i w jakim kontekście. Jedyne wyraźnie określone spotkanie to wywiad z Yojim Kurim. Autor przeprowadził je w podejrzanym barze, oddając się przyjemności chłosty „niegrzecznej” kelnerki, która ze sporym (zamierzonym?) opóźnieniem podała zamówioną kawę. Cały opis tego quasi-erotycznego wydarzenia mógłby równie dobrze stanowić fragment jednego z filmów Kuriego, gdzie relacje damsko-męskie zwykle przyjmują perwersyjną formę sadomasochistycznej walki kata z ofiarą. Budzi to oczywiste podejrzenie, że Robinson elementy osobiste w swej książce konstruuje na wzór obejrzanych filmów. Gdy dokonuje się jego katharsis w czasie spotkania z Kojim Yamamurą można odnieść wrażenie, że – chcąc symbolicznie opuścić wraz z czytelnikiem czas przepełniony emocjami i przyjąć na nowo stosowny dla naukowca chłodny ton – zdecydował się zamknąć podróż do Japonii i wędrówkę po rodzimym kinie animowanym umownym „pogodzeniem się” ze śmiercią brata i odnalezieniem spokoju duszy, które jest dość nieprzekonujące.

Przynajmniej z pozoru, Robinson, próbując opisać skomplikowany świat japońskiej kultury z perspektywy autorskiego filmu rysunkowego, zdecydował się na psychoanalizę, czyniąc z pisania książki rodzaj autoterapii. Podobnie jednak, jak ideologiczna naiwność ustępuje w jego pracy miejsca dość zawiłym i często nieczytelnym nawiązaniom do kultury wysokiej, tak i psychoanalityczny chwyt skrywa w sobie podstęp zdolnego manipulatora. Nie twierdzę, że Robinson jest potworem, który wykorzystuje śmierć brata dla niecnych celów, ale że świadomie zestawia historię osobistą z podjętym tematem, wykorzystując to, w jak dziwny sposób ze sobą korespondują i emocjonalny efekt charakteru tych zależności, mający znaczenie dla lektury. Ta głęboka świadomość działań oznacza, że autor tylko z pozoru pogrąża się wraz z czytelnikiem w opisywanym przez siebie kinie Dalekiego Wschodu. Być może, przełamując ludzkie ograniczenia emocji, tak naprawdę nadal obserwuje opisywane przez siebie filmy z pewnego dystansu. Wskazują na to także dozowane z umiarem elementy mowy potocznej, które są charakterystyczne dla Robinsona i pojawiają się w jego różnych publikacjach. Są one zaledwie drobnym elementem stylu autora. Posługuje się nimi po to, by podkreślić swoją niechęć i programowy sprzeciw wobec hermetycznego języka nauki. W zamian proponuje czytelnikowi świadome włączenie się w akt konkretyzacji treści, samodzielne wyciąganie wniosków, często nieobecnych lub zaledwie zarysowanych w tekście.

Formuła „Japanese Animation...” skrywa w sobie także dość głęboką, nie dającą się pogodzić sprzeczność. Z jednej strony otrzymujemy zbiór dość enigmatycznych uwag na temat filmów, a z drugiej animacje, o których jest mowa, są niezwykle trudno dostępne dla tych spośród czytelników Robinsona, którzy nie robią zakupów w japońskich sklepach internetowych i nie korzystają z jenów w czasie transakcji, a więc ich przeważającej większości. Zapoznając się z rozdziałem o współczesnych twórcach japońskiej animacji niezależnej byłem w dość komfortowej sytuacji, gdyż wiele z zagadkowo opisanych filmów miałem okazję zobaczyć sam dzięki działalności wytwórni Calf, zajmującej się wydawaniem na dvd obrazów młodych animatorów, takich jak Atsushi Wada, Mirai Mizue, Grupa Tochka, czy Kei Oyama (w zapowiedzi). W przypadku części tekstu poświęconej ostatniemu z wymienionych artystów odczuwałem większy dyskomfort, który powrócił ze zdwojoną siłą przy impresyjnych uwagach o twórczości Keity Kurosaki, artysty znanego w zasadzie tylko
w Japonii (wyłączając pojedynczy teledysk do utworu Dir En Grey pt. „Agitated Screams of Maggots”).

Lektura błyskotliwej i – być może aż nazbyt – wymagającej pracy Robinsona może wywołać u tych, którzy szukają prostego przewodnika po świecie japońskiej animacji poczucie frustracji i zawiedzionych oczekiwań, zagubienia w świecie niezależnego filmu rysunkowego z Nipponu. Być może po lekturze książki temat pozostanie w równym stopniu zagadkowym, co i przed nią. Autor nie ukrywa jednak, że taki jest cel jego pracy, przywołując za „The Japanese Mind” Rogera Daviesa definicję pojęcia aimai - „stanu, w którym jest więcej niż jedno zamierzone znaczenie, co skutkuje niezrozumiałością, nierozdzielnością i niepewnością (...)”. Planowanym punktem dojścia „Japanese Animation” Time out of Mind” nie było więc stworzenie kolejnego, prostego w odbiorze i banalnego przewodnika po japońskim kinie, lecz oddanie jego charakteru w całej swojej złożoności i chaosie wykluczających się wzajemnie sensów. Tę praktykę stosują także sami animatorzy współpracujący z Calf, opatrując etykiety wydań swoich filmów na dvd tajemniczymi, poetyckimi opisami, w czym zdecydowanie przoduje Atsushi Wada (zdobywca Srebrnego Niedźwiedzia za „Wspaniałego królika” na tegorocznym Berlinale). Nawet, gdy opowiadają oni o swoich inspiracjach, trudno jest często połączyć je z gotowymi pracami. Zapewne żaden z widzów niefiguratywnych i antyintelektualnych etiud Miraiego Mizue nie domyśli się, że ich autora do świata animacji przekonały dzieła Jana Švankmajera, ulubionego filmowca Japończyka.

Trudno odmówić dziełu Robinsona wysokich walorów estetycznych. Jego anty-przewodnik czyta się jak psychodeliczną powieść napisaną kwiecistym stylem, w której autor podróżuje po wewnętrznych światach wyobraźni różnych animatorów, przyjmując coraz to inną tożsamość i zmieniając stopień emocjonalnego zanurzenia w cudzym przecież zmyśleniu, które tu zostaje pożyczone i potraktowane jako własne (badacz prawdopodobnie nie wierzy w funkcjonowanie kina poza subiektywnym spojrzeniem widza). O obecności walorów literackich świadczy już zatytułowanie spisu treści „The Programme”. Jest to przy tym wyjątkowy spis, gdyż brak w nim numerów stron. Od samego tekstu często o wiele ważniejszy staje się obraz. Wielkie, barwne kadry z animacji potrafią zupełnie zdominować słowo pisane. To ostatnie, dawkowane często z zaskakującym skąpstwem, zostaje czasem ujęte w graficzne karby zaskakującej spacjalności, przypominającej rodzaj wiersza białego. Ilość nawiązań do poetyki współczesnej poezji wzrasta, gdy uporządkowanie graficzne tekst Robinsona zaczyna przypominać eksperymenty awangardy w części poświęconej twórczości Tezuce Osamu. Druk na kredowym papierze i szokująca niefrasobliwość w zużytkowaniu miejsca na kartach, w pełni podporządkowane osiągnięciu efektu wyszukanej kompozycji graficznej, dopełniają dzieła rozrzutności i odważnej wyobraźni, dominującej tu nad materią i ekonomią przestrzeni.

„Japanese Animation: Time Out of Mind” jest prawdopodobnie jedną z najbardziej ekscentrycznych prac poświęconych japońskiej kulturze, która przecież tak często prowokuje zachodnich autorów do nadmiernej ekscytacji estetyką zen, czego efektem mogą być infantylne zabawy w dalekowschodni minimalizm i epatowanie zagadkowo brzmiącymi terminami, czy gamą kolorów ograniczoną do czerni, bieli i czerwieni. Chrisowi Robinsonowi udało się jednak uciec od pułapki niedojrzałych ekscytacji, gdyż swój pomysł zrealizował do końca i – w przeciwieństwie do efektownych, lecz często pustych zabiegów swych poprzedników – w oparciu o uzasadnione podstawy. Jego zdaniem proste objaśnienia tego, co jest dla nas obce i skomplikowane w odległej kulturze nie mogły być dobrym drogowskazem. Świat tajemniczy i hermetyczny wyłożył językiem tegoż świata, oferując nam wgląd w wyobraźnię chaotyczną i szokującą, której w przypadku animowanego kina autorskiego nie hamuje (auto)cenzura i konieczność realizacji dzieła według wymogów formatu, obowiązującego w wielkich wytwórniach. Brak ulegania schematom, bezpretensjonalność i oryginalność to cechy zarówno animacji Wady, Mizue czy Yamamury, jak i książki im poświęconej – do tej pory na Zachodzie jedynej.

Autor: Chris Robinson.
Tytuł: „Japanese Animation: Time out of Mind”.
John Libbey Publishing
New Barnet 2010

Informacje o artykule

Autor: Marek Bochniarz
Data dodania artykułu: 17.06.2015
Data modyfikacji artykułu: 03.04.2021
Prawa autorskie »

Podziel się ze znajomymi
Komentarze

wstecz

Ta strona internetowa używa plików cookies. Jeśli nie blokujesz tych plików w przeglądarce to zgadzasz się na ich użycie. Więcej informacji w naszej polityce cookies. zamknij